piątek, 16 grudnia 2011

Czasem ktoś mi spada z nieba

Pewnie słyszałaś/eś czasem opowieści o ciekawych spotkaniach, których nic nie zapowiadało. Mówię o spotkaniach, które wydają się zaskakujące i oczywiste jednocześnie. Mówię o osobach zupełnie Ci nieznanych, które w jednej chwili nabierają niewiarygodnego znaczenia i wiesz, że już ich nie zapomnisz.
Chciałam opisać moje spotkanie z Ewą, które wydarzyło się pod koniec listopada. Zobaczyłam ją na peronie. Mimo że nie miała zielonego irokeza, plecaka w kształcie trumny, kapelusza z rondem wielkości Katowickiego Spotka etc. wyraźnie ściągnęła moją uwagę. Po chwili przyjechał pociąg, Ewa podeszła do mnie z pytaniem, czy nie wiem w których sektorze zatrzymuje się wagon nr. 8. Odpowiedziałam i poszłam znowu w swoją stronę.
Po tym jak w końcu udało mi się wtarabanić z 3 torbami do pociągu i znaleźć swoje miejsce, okazało się, że nie w ten wagon wsiadłam. Z powrotem musiałam się wlec, żeby tocząc wojnę na bagaże z innymi pasażerami w korytarzu, w końcu dotrzeć do swojego przedziału. "Uff tylko jedna osoba" westchnęłam. Ewa odwróciła głowę w moją stronę z uśmiechem, na co rzuciłam "O, znowu się spotykamy". Usiadłam przy oknie, naprzeciwko niej i włączyłam myślenie " Hmm, na peronie było ok 50 osób, na nią tylko zwróciłam uwagę. Na 10 wagonów i około 300 miejsc, siedzę akurat z nią w jednym przedziale...niee pewnie dorabiam teorię. A może...zagadam, zobaczymy co z tego będzie". I zagadałam, kładąc pismo na stoliku rzuciłam, że może oczywiście poczytać jeśli ma ochotę.
Tak się zaczęła nasza 3 godzinna rozmową. Trwała dokładnie tyle, ile podróż z Warszawy do Krakowa. Rozmawiałyśmy wyjątkowo o sobie. Nie o politykach, sprawach społecznych i znajomych. W przedziale dosłownie i w przenośni byłam tylko ja i Ewa. 
Okazało się, że Ewa jest wieloletnim, bardzo doświadczonym praktykiem. Zdążyła być dyrektorem sprzedaży, wykładać na SGH, wychować syna. Jest coachem i konsultantem ds. zarządzania. Prowadzi terapię par i pracuje nad nowo powstającą firmą. Robi ogrom rzeczy, których w życiu bardzo chciałabym spróbować. Przede wszystkim wierzy w ludzi, jest ciepła, otwarta i chce się sobą dzielić, swoją wiedzą i doświadczeniem.
Nasza rozmowa była intensywna, emocjonalna i wyjątkowo płynna. Nasze zdania układały się jak puzzle. Gdy wspomniałam słowa pewnego pisarza, Ewa wyciągnęła z torby jego książkę, która aktualnie czyta. Gdy było milczenie, nie było skrępowania. Nie było ocen, było skupienie. 
Dziś odwiedziłam Ewę, już w jej mieszkaniu, w Warszawie. Próbujemy robić coś wspólnie, pracujemy, wymyślamy. Kto wie co się z tej pracy wykluje? Ważne, że mam Ewę.
Jesteśmy w drodze...jedziemy w tym samym wagonie :)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dlaczego nie chcę przyjaźnić się ze swoją córką?



Jestem bardzo na bieżąco z wszelkiego rodzaju literaturą rodzicielską. Należę do tych matek, które nie spodziewały się doznania nagłego i naturalnego przypływu umiejętności rodzicielskich, wraz z przyjściem dziecka na świat. Kwestię swojego macierzyństwa potraktowałam poważnie. Od czasu uświadomienia sobie, że będę mamą nieustannie czytam podręczniki dla rodziców, portale rodzicielskie, oglądam programy dot. wychowania. Możesz pomyśleć, że wynika to z mojej niepewności, niedojrzałości lub też zimna emocjonalnego. Zasypuję się książkami zamiast otworzyć swoje serce dla malutkiego człowieczka i dać się prowadzić swoim uczuciom macierzyńskim oraz intuicji.
Na szczęście moje, mojego męża i mojej córeczki nie dałam się wciągnąć w tę propagandę sprowadzającą kwestię macierzyństwa do "ochów" i "achów" i niebiańskiej mocy intuicji. 
Wychowanie dziecka to najpoważniejsze zadanie jakie postawiło przede mną życie. Nawet przez chwilę nie miałam odwagi pomyśleć, że natura wyposażyła mnie w tak złożone umiejętności i tak szeroką wiedzę na temat wychowania potomka, jaką powinien każdy rodzic posiadać. 

Z różnych badań społecznych wynika, że kształcić się lubimy. A to języki, a to specjalizacje, podyplomówki, kursy itd. Wszystko związane oczywiście z kwalifikacjami zawodowymi. Dlaczego więc nadal tak mało rodziców szuka i potrzebuje wiedzy dotyczącej wychowania i pielęgnacji potomstwa?? Dlaczego wydaje mi się, że jest ich dużo? Dlatego, że słyszę o rzeszy rodziców, którzy postanowili (kosztem zdrowia własnych dzieci) buntować się przeciwko systemowi i nie szczepić potomstwa na żadne choroby. Zakładam, że nie każdy z nich ma pojęcie, że jest to w naszym kraju przestępstwo. Zaznaczę, że daleka jestem od kolejnej popularnej przesady, gdzie dziecko szczepione jest na wszystko co tylko firmy farmakologiczne wymyślą, łącznie z corocznym szczepieniem na grypę. 

Jednak stokroć ważniejszą kwestią jest wiedza na temat wychowania dziecka. Przeraża mnie modna dziś metoda wychowawcza, tzn. "partnerskie podejście" do dorastającego dziecka. Wydaje mi się, że to drugi biegun dla równowagi z "wojskowym wychowaniem" jakie dawniej było bardzo popularne i którego wielu dzisiejszych rodziców doświadczyło. 

To partnerskie traktowanie dziecka, o którym często słyszę, charakteryzuje się mówieniem sobie na "Ty" na linii rodzic- dziecko, zwierzanie się dziecku z własnych problemów, zaniedbywanie obowiązków rodzicielskich w opiece nad dzieckiem i tłumaczenie tego tym, że "przecież on/ona jest już dorosła" , nota bene stwierdzenie dotyczy 16latka. A to wszystko w otoczce pięknych idei stawiania dziecka w roli podmiotu a nie przedmiotu. Dla mnie to nie ma z tym nic wspólnego.
Nie wiem dokładnie z czego wynika myślenie rodziców, że taki stosunek do dziecka, jest najlepszym co mogą mu dać. Pierwsze co przychodzi mi na myśl, słysząc o "przyjaźnieniu się" z własnym dzieckiem, to pytania:
1. Co się dzieje między rodzicami nie tak, skoro któreś z nich zaczęło szukać sobie partnera w dziecku?
2. Jak wyglądają stosunki rodzica z własnymi rówieśnikami, skoro szuka sobie przyjaciela w nastoletnim dziecku?
3. Czy rodzic jest pogodzony z faktem starzenia się, skoro chce na powrót wejść w świat nastolatka, za pomocą potomka?

Ja bardzo nie chcę przyjaźnić się ze swoją córką.
Nie widzę potrzeby obarczania nastoletniej dziewczyny własnymi problemami (szczególnie dotyczącymi partnera), szczególnie, że okres dorastania jest najtrudniejszym okresem w życiu człowieka. Nie chcę kolegować się z jej przyszłymi koleżankami. Nie mam potrzeby, żeby myślała, że jestem cool i wyluzowana i nie mam zamiaru podkreślać przy każdej okazji, że wyglądamy jak siostry. A gdy kiedyś zapyta, czy może mi mówić na "Ty", stanowczo odmówię.

Bynajmniej nie zależy mi na byciu dyrektywną babą wobec córki. Zależy mi na tym, aby nie pozbawiać jej możliwości zaistnienia w wyjątkowej relacji matka-córka. Zależy mi na tym, aby ona nie musiała stać się matką w naszej relacji. Bo skoro ja będę wyluzowaną trzpiotką, nieodpowiedzialną kobietą, która odkryła w sobie drugą młodości, ona będzie musiała być tą rozsądną, odpowiedzialną i mądrą. To jest jej, a nie mój czas na błędy, głupstwa, nieodpowiedzialności i badanie granic. Nie mam prawa jej tego pozbawiać.
Zależy mi na tym, aby moja córcia miała poczucie, że jest mi wspaniale być jej mamą i że nie mam potrzeby tej relacji zmieniać. Wtedy ona będzie wspaniale czuła się jako córka i nie będzie się bała, samej kiedyś wystąpić w mojej roli. 
Wiem, że będę popełniała błędy, nie zawsze będę potrafiła sprostać w tej relacji, ale nie chcę z tego powodu z niej rezygnować. Dałam sobie prawo do bycia niedoskonałą matką, ale nie dałam sobie prawa pozbawiania córki poczucia, że matkę ma.
Czym innym jest dobry kontakt z dzieckiem oraz obustronne zaufanie, czym innym "kumplowanie się" dorosłego z nastolatkiem. Nieuniknione są zmiany w relacji rodzic-dziecko wraz z czasem, ale te zmiany powinny iść w zgodzie z potrzebami dziecka, a nie rodzica.
W tym pędzie za wieczną młodością i hedonizmem, nawet coś tak cennego jak instytucja "matki", straciło na wartości.  Nie chcę pozbawiać siebie tak nieprawdopodobnie złożonej i silnej relacji. Kocham tę rolę i dlatego nie chcę być przyjaciółką dla swojej córci.

sobota, 19 listopada 2011

Jestem zmarginalizowaną statystyczną modalną

Jestem statystyczną modalną! Jestem po prostu nieprzeciętnym średniakiem. Już bardziej średnim być się nie da. Od razu zaznaczam, iż nie uważam tego za wyróżnienie. Z logicznego punktu widzenia jest to niemożliwe. Bo jak można się czuć wyróżnionym, uważając się za 100% przeciętniaka w każdej dziedzinie życia?
Skąd ten śmiały wniosek? Otóż, po szybkiej (comiesięcznej zresztą) analizie swojego życia prywatnego, zawodowego, towarzyskiego, ideologicznego i rodzinnego. Okazało się, że mogłabym śmiało współpracować z GUS-em, wyznaczając środek rozkładu zmiennych w badaniach społecznych.
Nie jestem homoseksualistą, nie reprezentuję mniejszości wyznaniowych, nie jestem ekomamą, ani wegetarianką. Nie należę do feministek, nie uczestniczę w demonstracjach listopadowych, "oburzonym" tylko się przyglądam. Nie czuję się pokoleniem x, y, ani z. Jeżdżę przeciętnym autem i nie stawiam sobie irokeza. Jestem za to 26 letnią matką, która ma problemy z doświadczeniem osobistego renesansu na rynku pracy. Jestem absolwentką wyższej uczelni, która doświadcza dotkliwej niesprawiedliwości świata za niedocenienie jej trudu łączenia nauki i samodzielnego utrzymania się na studiach. Nie mam problemów z prawem, interesuję się polityką i ekonomią tylko na tym poziomie, który zabezpiecza mnie przed opinią debilki. Nie mam skrajnych poglądów, nie afiszuję się ze swoją orientacją, wyznaniem oraz ubiorem. Jak 99,99999% światowej populacji chciałabym napisać książkę lub otworzyć restaurację. No jestem modalną. 
Problem w tym, że wbrew statystycznej teorii dotyczącej modalnej, czuję się zmarginalizowana. Patrząc na dzisiejszy świat, w którym niespecjalnie odnajduję się ideowo i kulturowo, czuję się pominięta. Zdaję się, że media oraz życie publiczne nie dostrzegają nic pośród metroseksualnymi mężczyznami, homoseksualistami a feministkami. 
Mam nieodparte wrażenie, że jestem niewidzialna, jestem mało nośnym tematem. Z każdej strony wylewają się debaty, dyskusje, przepychanki dotyczące wyrazistych grup społecznych. Czy będąc prostym człowiekiem na ziemi już nikogo nie interesuję? W statystyce modalna oznacza najczęściej występującą zmienną. A więc teoretycznie takich średniaków jak ja jest najwięcej. Dlaczego więc wydaje mi się, że nie istnieją? 
Dlaczego podczas rozmowy o zatrudnianiu kobiet mówi się głównie o kobietach prezeskach lub o braku zatrudnienia dla kobiet w ogóle? A gdzie jest cała rzesza tych, które prace mają ale codziennie się o nią boją, bo prezeskami nie są i nie stanowią o swoim bycie w firmie? 
Gdzie podziała się szara kobieta i szary człowiek? Pewnie niektórzy uznają mnie za troglodytę, ale szczerze zastanawiam się, ile można wałkować te same tematy? Doszło do tego, że w nieznanym towarzystwie boję się powiedzieć cokolwiek, bo zaraz się okaże, że niezamierzenie naruszyłam czyjąś godność osobistą. Nie mogę się gapić z czystej ciekawości na wymalowanego mężczyznę, bo to go obraża. Heteroseksualny człowiek nie może powiedzieć, że swobodniej się czuje w towarzystwie hetero, bo dostanie etykietkę "homofoba". Jak mówię, że nie jestem feministką to słyszę, że nie mam pojęcia o problemach nierówności płci w świecie i powinnam się biczować za brak solidarności z kobietami. A ja myślę, że latanie z transparentami po mieście i wygłaszanie feministycznych okrzyków, dopraszających się większej ilości kobiet w zarządach w niczym nie pomoże przeciętnej kobiecie. Więcej zrobię siedząc w domu i podsyłając oferty pracy koleżance, która szuka nowego pracodawcy.
Przerażające jest to, że zaczynam bać się być przeciętna. Mam wrażenie, że jedynym sposobem uratowania się od całkowitego unicestwienia mnie z życia społecznego jest przyłączenie się do jakiejś ideologicznej grupy... 




poniedziałek, 24 października 2011

KORZYŚCI Z MYŚLENIA O SOBIE ŹLE

O niskiej samoocenie słyszałam i czytałam już wszystko. Księgarnie proponują kolejne sterty poradników, które mają zmienić Cię w silną lwicę, piękną kobietę sukcesu. Piszą, że sekretem dobrego samopoczucia jest ładna bielizna pod ubraniem, noszenie ściągniętych łopatek i bieganie w szpilkach, nawet po masło do spożywczaka.
Nieodzownym jest również codzienne wmawianie sobie, że MI SIĘ NALEŻY i że mam prawo walczyć o swoje racje. Wciskają kolejne puste mantry: "jesteś tego warta!", "  jesteś wyjątkowa", "świat należy do Ciebie, wystarczy, że tego zechcesz!". Jeśli masz niskie poczucie  wartości, w poradnikach i podręcznikach coachingu zawodowego, dostaniesz również instrukcji jak postępować w pracy. Wchłaniasz kolejne rozdziały: "Odważ się być wielka", "Zdobądź większą władzę", "Bądź osobą wpływową". Wydaje Ci się, że to Ci pomoże. Że dzięki tym lekturom Twoje poczucie wartości wzrośnie. Już czujesz jak rośniesz w siłę, masz ochotę rzucić książkę w kąt i pobiec się wykąpać i wypachnić. Magiczna siła z poradnika, pcha Cię do boju o życie, o siebie! Może przez chwilę jesteś nawet pewna, że coś się zmieniło, myślisz że uwierzyłaś w siebie. Do czasu... 
Wszystkie podręczniki typu "przeczytaj mnie, a wszystkie problemy znikną", wszelkie poradniki, kursy i treningi mające na celu zbudowanie Twojego poczucia wartości, są tylko stratą czasu i pieniędzy.
Dlaczego uważam te działania za zbędne? Mając niską samoocenę bardzo ciężko w jednej chwili przekonać się, że jest się silną, niezależną kobietą. Z pewnością zmiana postawy wymaga wysiłku, czasu oraz dużego zaangażowania, aby zmiany były trwałe. Do tego nie wystarczy jednorazowe działanie.
Takie chwilowe działania niepotrzebnie odrywają Cię od ważnych pytań i własnych przemyśleń. 
Nie ma na świecie takiej siły, aby bez Twojej świadomości, wysiłku i przemyśleń, mogła podnieść twoje poczucie wartości. 
O wiele wartościowszym jest poznanie siebie, poprzez świadomość i przede wszystkich czyny. Podejmowanie wyzwań, działań oraz samodzielna walka o zmienienie tego co Ci nie odpowiada - to jest źródło mocy z którego powinnać czerpać. Zamiast czytać oklepane frazesy, poświęć czas na zadawanie sobie pytań, szczególnie tych niewygodnych.
Zastanawiałaś się kiedyś, jakie korzyści masz z tego, że źle o sobie myślisz? Że ciągle się nad sobą użalasz?
Zaskoczona, nie wierzysz, że możesz robić sobie dobrze, ciągle się zadręczając? A ja Ci mówię, że możesz.
Czas się zastanowić, o co w tym chodzi. Co to za system obronny? I przed czym?
Może boisz się odpowiedzialności za własne decyzje i własne życie? Ale dzięki temu, że jesteś taka biedulka, wszyscy się Tobą muszą opiekować? Nikt też nie będzie od Ciebie wiele wymagał, bo przecież Ty w siebie i tak już mało wierzysz. Nie chcą Cię narażać na ewentualne niepowodzenia.
Dzięki temu, że masz stany depresyjne, Twój partner traktuje Cię jak dziecko i nie wymaga wiele. A jeśli zaczyna mieć tego dość i w końcu daje Ci to do zrozumienia, masz broń. Jesteś jeszcze bardziej przybita, wzbudzasz w nim poczucie winy, że jeszcze Cię dobija.
A może to obrona przed swoimi ambicjami? Bo przecież nie podejmiesz wyzwań w życiu i nadarzających się okazji, po co, skoro i tak Ci nie wyjdzie. Dzięki temu nie musisz od siebie dużo wymagać.
Robienie z siebie biedaka i nieudacznika też ma jakiś cel. Trzeba to zrozumieć, żeby móc zmienić. Zazwyczaj Ci, którzy mają poważne powody do stanów depresyjnych, nie mają na nie po prostu czasu, zajęci są pracą...
Popadanie w niemoc, rozczulanie się nad sobą i marazm to przywilej, skoro możesz sobie na niego pozwolić, na pewno masz środki na to, żeby to zmienić.
Tylko przyjrzyj się sobie szczerze i zadaj niewygodne pytanie.
  


wtorek, 11 października 2011

Pułapka przeszłości

Dziękuję Ci!
Dziękuję za uwagę,
Za to, że ciągle na mnie patrzysz,
że żywisz mnie wspomnieniami,
że poświęcasz mi większość swego czasu.
Za to, że za mną tęsknisz,
że boisz się nowego.
Dziękuję, dzięki Tobie nie będę tylko wspomnieniem, 
Jestem treścią Twego życia!
                                          
                                           Twoja Przeszłość

poniedziałek, 10 października 2011

Jesteś konsekwentna czy walisz głową w mur?

Posiadanie celu, planów i rozpoczynanie drogi do ich osiągnięcia jest jednym z najważniejszych motorów napędzających nas do życia. To coś co pozwala nam czuć wartość naszych działań, pomaga znaleść wspólny mianownik dla wydających się nie mieć sensu wydarzeń, uporządkować często rozbiegane myśli.
Do spełnienia, prócz własnych działań, potrzebny nam jest świat zewnętrzny. Ludzie, miejsca, instytucje i wszystko co tylko pomoże nam zbliżyć się do celu. O ile plany znajdują się tylko w sferze marzeń, o tyle wszystko na ogół pięknie się układa, jest klarowne i nie powoduje uczucia zwątpienia.
Wszystko się zmienia gdy zaczynamy transformację marzenia w czyny. Najczęściej pierwszy krok zabiera nam najwięcej czasu. Zanim powiemy sobie "tak" i poczynimy pierwszy krok ku realizacji zamierzeń mija bardzo dużo czasu. Wiele nocy nieprzespanych, rozmyślanie, planowanie, utwierdzanie się w przekonaniu, chwile zwątpienia, szukanie potwierdzenia u innych, że to dobra droga. To bardzo czasochłonny proces, w końcu zapada decyzja "działam".
W wielu książkach, chociażby Paulo Coelho "Alchemik", którą większość z Was pewnie czytała, istnieje przekonanie, że jeśli podążasz swoją ścieżką, jeśli robisz coś czego naprawdę bardzo pragniesz, wszechświat Ci sprzyja. To piękne, pokrzepiające w to wierzyć. I z taką wiarą o wiele łatwiej postawić pierwszy krok. Życie jednak to nie bajka, to nie droga usłana różami, gdzie każdy gotów jest podać Ci rękę, pomóc i ułatwić życie, tylko dlatego, że bardzo czegoś pragniesz. Spełnianie marzeń to nie Święty Mikołaj z prezentem, ani dobra wróżka, która wyczaruje nam co tylko zapragniemy. Spełnianie marzeń i realizacja planów to przede wszystkim nasza ciężka praca. A to że bardzo czegoś pragniemy tylko daje nam siłę do walki z każdym "nie" po drodze. Ta wiara jest niezbędna, żeby ruszyć z miejsca, ale to dopiero początek. Bo cała reszta to kwestią pracy i wysiłku. 
Mnie najbardziej interesuje po ilu "nie" dążenie do celu staje się waleniem głową w mur? Czy to, że nic nam nie sprzyja w posunięciu spraw do przodu jest znakiem, że to nie to? Czy bycie wytrwałym zawsze jest słuszne i zostanie nagrodzone? Mam wrażenie, że nie. Trzeba się czasem zatrzymać, usiąść i wypić kawę z własnymi przekonaniami, myślami i planami. Może po drodze zgubiliśmy dawne marzenie, to wyjściowe? Może w takcie dążenia do spełnienia marzeń, marzenia się zmieniły? Może na miejsce dawnego pragnienia wkradło się nowe? Spełnianie marzeń często zajmuje lata, w tym czasie my się zmieniamy, poprzez doświadczenia, dorastanie, przyjaźnie i miłości.  
Podobno tylko wytrwali i konsekwentni osiągają cel. To prawda, o ile cały czas pamiętasz do czego dążysz i na bieżąco wsłuchujesz się w siebie, sprawdzając czy nadal tego pragniesz całym sercem. Bo może być za późno kiedy zrozumiesz ze konsekwencja przerodziła się w walenie głową w mur.

wtorek, 4 października 2011

Ukochana bohaterka i siła percepcji



Zakładam, że masz w swoim życiorysie takie wydarzenie, które było przerażające, straszne, niszczące. Wydawało Ci się, że świat się skończył, a przynajmniej się od Ciebie odwrócił. Nikt i nic nie było w stanie ukoić Twojego bólu. Rady abyś "wzięła się w garść" i "przestała się nad sobą użalać" były jak zmuszanie żaby, żeby przestała być zielona.
Czas minął, ból został uleczony. Niektóre z Was szybciej i sprawniej podnoszą się z powrotem do życia, innym zajmuje to więcej czasu i wysiłku. Niektóre natomiast nie potrafią zasiąść do sterów swojego losu już nigdy więcej. Nagle, po traumatycznych wydarzeniach stają się małymi, bezbronnymi dziewczynkami. Przestają mieć wpływ na to co się z nimi dzieje, nawet nie chcą tego zmieniać. Wolą jak ktoś je prowadzi, boją się żyć samodzielnie. Nie potępiam ich, nie oceniam, natomiast wiem, że istnieją.
Ja należałam do tych z Was, które długo miotały się w walce z utratą czegoś (bądź kogoś) bliskiego. Nie chodzi tylko o fizyczną śmierć. Takim wydarzeniem mogło być oblanie egzaminów wstępnych na wymarzony kierunek, odrzucenie kandydatury na końcowym etapie rekrutacji do wymarzonej pracy, rozstanie z narzeczonym, depresja, wykrycie raka, wypadek, zdrada przez przyjaciółkę. Wierzę, że przy każdym z tych wydarzeń można postawić znak równości. Patrząc przez pryzmat indywidualnej sytuacji, nie można wartościować ich wagi. Nie można mówić komuś kto ma poczucie ogromnej straty (z jakiegokolwiek powodu), że inni mają gorzej. Cóż to za argument?
Właśnie do Was, które słyszycie takie rady, jako osoba, która też je słyszała, wołam: NIE MIEJ WYRZUTÓW SUMIENIA, ŻE PRZEŻYWASZ BÓL STRATY! MASZ PRAWO CZUĆ SIĘ FATALNIE!
Tylko Ty wiesz ile dla Ciebie znaczyło to co straciłaś, jak wiele myśli, uwagi, nadziei i wiary temu poświęciłaś. Strata boli, męczy, zabija wewnętrznie.
Ale jak sobie z tym poradzić? Jak zdystansować się do czegoś co jest tak ważne? Zmieńcie percepcję!
Stańcie się bohaterkami filmu, którego scenariusz napisało Wasze życie. Uruchomcie wyobraźnię i spójrzcie na siebie jak zza szklanego ekranu. Zacznijcie sobie wyobrażać jak ten film się dalej potoczy. Ułóżcie ciąg dalszy wydarzeń. Z zainteresowaniem, ciekawością pomyślcie: co jeszcze spotka naszą bohaterkę? jak ją życie zaskoczy? W którym momencie karta się odwróci? Bądźcie obok siebie gdy czytacie książkę, gdy się kąpiecie, gdy jesteście w pracy.
Mnie to pomogło. Patrzyłam na siebie z perspektywy widza, wyobrażałam sobie jak tą bohaterkę jeszcze życie zaskoczy, sama ułożyłam ciąg dalszy zdarzeń. Wyobrażałam sobie nawet to co myśli teraz moja bohaterka. Obserwowałam jak z dnia na dzień nabiera sił, jak patrzy w okno już tylko zamyślona, nie płacze. Jak powoli, na nowo rodzi się w niej życie i wiara. Jak zaczyna kierować swoim losem, już go nie przeklinając. Widziałam jak szuka dla siebie szans, jak podejmuje wyzwania.
Aż w końcu byłam świadkiem jak karta się odwróciła. Znowu jest szczęśliwa, pogodziła się z losem i idzie dalej. I w najmniej oczekiwanym momencie okazuje się, że to co ją spotkało było niezbędne aby teraz znaleźć tu szczęście. Przekonała się na własnej skórze, że życie potrafi być przewrotne, i że trzeba uważać, bo nigdy nie wiadomo jakie wydarzenie, jaka znajomość wyjdzie nam na dobre.
Jak potoczy się los Twojej bohaterki?



czwartek, 29 września 2011

Wierszem pisane...

Sztuka istnienia

Przez pryzmat miłości
patrzeć na brudny świat.
W pałacu na sercu mieć świętych gości.
Mieć przed sobą niespełnionej drogi szmat.
Wypić kawę z własną myślą,
otworzyć drzwi cudzym problemom.
Łapać gdy znaki banalne poślą
i
śmiać się z miłością głuchoniemą.

Sprawdź czy nie jesteś lustrem

Lustro jest bardzo starym wynalazkiem ludzkości, bardzo bardzo starym, wręcz starożytnym. Lustrem jest każda gładka powierzchnia odbijająca światło. Właśnie dzięki odbitemu światłu powstaje obraz odbity.
Znam lustra, które żyją, sama byłam jednym. 
Jak je rozpoznać? 
Otóż trzeba mieć głębsze spojrzenie. Trzeba widzieć to co jest pomiędzy wierszami i to co jest niedopowiedziane, a nawet skrywane przed samym sobą.
Myślę, że każdy potrafi rozpoznać lustra, jeśli tylko zrozumie, że świat i człowiek nie jest taki prosty jak mu się wydaje.
Trzeba zrozumieć, że ludzie są niewiarygodnie fascynującymi postaciami, dużo bardziej złożonymi niż sami podejrzewają. Potrafią oszukiwać otoczenie, samych siebie, potrafią ufać innym, sobie nigdy. Potrafią uznać, że czegoś nie potrafią nigdy temu nie próbując sprostać. Potrafią również uwierzyć, że są stworzeni do czegoś, czego w głębi duszy kompletnie nie czują. 
To właśnie są żywe lustra. Miotają się ze swoimi myślami, nie wiedzą jak chcą spędzić życie prywatne i zawodowe. Często ucieczką od tej ambiwalencji uczuć wobec samego siebie, jest naśladownictwo. Często obierają drogę jaką obrała osoba im bliska, ta która jest dla nich wyznacznikiem sukcesu, szczęścia, inteligencji lub dobroci. 
W porę się obudź jeśli to Ty. Zacznij, żyć własnym życiem i świecić własnym światłem, nie odbitym! Siądź i pomyśl czy to co robisz daje Ci satysfakcję. Czy droga, która Cię tu zaprowadziła była wybrana przez Ciebie? Czy nie przyjmujesz cudzych myśli, poglądów i sposobów na życie jak swoich? I przestań ciągle pytać innych czy to co robisz jest słuszne!
Nie chodzi o to, żebyś nagle poszła na manifę i krzyczała głośno "KOBIETY GÓRĄ!", częściej wychodziła ze znajomymi, czy zaczęła chodzić na siłownię. To tylko oderwie Cię na chwilę i da tymczasowe ukojenie.
Chodzi o to żebyś wzięła życie w swoje ręce, zaczęła samodzielnie podejmować istotne decyzje (zmienić pracę?, pójść na kurs?, wystartować w konkursie?, przeprowadzić się?). O takie decyzje walcz, aby były tylko Twoje. Nie licz na to, że Twój mąż, przyjaciółka podejmie słuszną decyzję za Ciebie. Tylko Ty wiesz jak ta praca Cię wykańcza, jak bardzo chcesz iść na ten konkretny kurs lub jak bardzo masz dość swojego miejsca zamieszkania. Zacznij żyć samodzielnie, nie kopiuj cudzych sposobów na życie! 

Pierwszy krok: usiądź w samotności i zacznij MYŚLEĆ i ZROZUM ŻE JESTEŚ JUŻ DUŻĄ DZIEWCZYNKĄ! 
Uwierz mi, że to dużo :)