środa, 21 sierpnia 2013

Takie tam...natchnienie

Nigdy nie wiesz kiedy dopadnie Cie natchnienie i nieodparta potrzeba zrobienia "czegoś".
Nie mówię tu o natchnieniu mistycznym, kiedy to w Twoim umyśle dokonuje się rzecz wielka. Takiego rodzaju natchnienia mają tylko ci co już "ogarnęli". Oni wiedzą już co to wszechświat, odnaleźli Świętego Graala, rozwiązali zagadki milenijne i teraz medytują nad skarpą, nauczając innych, którzy też chcą "ogarnąć" i karmić się energią wszechświata. Nie dopuszczam się tu drwin, bynajmniej chciałabym czasem pomyśleć, że już "ogarnęłam" i dosiadłam rydwana wiozącego mądrość narodów. Natchnienie w towarzystwie takich przekonań, musi być niebywałym doświadczeniem.
Moje natchnienie ma zgoła inny wymiar. Można by nawet rzec, że w swojej prostocie jest tych wymiarów całkowicie pozbawione.
Siedzę sobie oto nad polskim, morzem, mam katar, boli mnie gardło, wiatry znad morza już dawno pozbawił mnie złudzeń, że warto się czesać. Miejsce pobytu równie niewymagające. Nie ma tu kawiarni, gdzie można w wypić lavazza, nie ma też basenu i SPA (Subiektywna Poprawa Aparycji). Nie ma tu nawet automatycznego czyścika do pantofli. Szok i niedowierzanie. W sumie gdyby nie fakt, że w takim miejscu przebywam, nie dałabym wiary, że takowe jeszcze istnieją. Dużo jest tu "nie ma", ale jest za to również dużo "jest". Jest biblioteka zakładowa, są wieczorki zapoznawcze. Ośrodek jest bogaty w zasoby zabiegowe: borowina, inhalacje, masaże wodne.
Moi towarzysze poszli właśnie czerpać wątpliwą radość z wichur i zamieci w 18 stopniowym, jodowanym, nadmorskim powietrzu. Postanowiłam zostać w ośrodku, w jedynym wyremontowanym pokoju w tym Bożym przybytku. Nie jest to pokój byle jaki, to wręcz użytkowe mieszkanie pokazowe IKEA. Siedzę sobie na ikeowej kanapie, pod ikeową lampką. Nie zmieniłam swoje konfekcji. Siedzę coraz bardziej zasmarkana, w anturażu farmaceutyków, chusteczek do nosa. Chwytam czasopismo i czytam, oglądam ładne zdjęcia i podpisy pod nimi: "szminka daje spektakularny efekt, ale wymaga niezwykłej staranności"...Jezu... już czuję stres i napięcie przy kolejnej próbie pomalowania sobie ust jak te panie, które patrzą na mnie ze stronic czasopisma, wiem już, że znowu mi nie wyjdzie. Szczególnie dziś, kiedy mój nos wskazuje na to, że w wśród moich przodków był też rdzenny mieszkaniec Afryki. Przerzucam stronicę, nie chcąc stresować się nakładaniem szminki i trafiam na reportaż kulinarny. Jakaś blondynka uśmiecha się do mnie w rogu stronicy, zapewne autorka. Czytam i z zaskoczeniem stwierdzam, że to pewnie Masłowska, ale jakaś taka niepodobna, reportaż jej, ale zdjęcie? Może to ta szminka? Albo pomalowane oko, zapewne bardzo starannie.
I w tym właśnie momencie dopada mnie moje natchnienie. Nieodparta pokusa napisania "czegoś", napisania "czegoś" co się będzie nadawało na nowy post. Napiszę coś nowego do swojego niesłychanie niesystematycznego, nieznanego, nienagrodzonego bloga. Tak! To świetna myśl! Biorę komputer męża i już mi palce chodzą jak pianiście przed koncertem. CTRL + ALT + DEL i oto wytacza się wielka kłoda zazwyczaj rzucana ludziom dążącym niestrudzenie do celu. Kłoda przybrała postać nieznanego mi hasła do systemu. Niebywałe! Co robić? Myślę szybko nad rozwiązaniami, bojąc się, że natchnienie zaraz ucieknie. Idę walecznym krokiem, z długopisem w dłoni do pokoju w poszukiwaniu kartki. Znajduję, pognieciona, porysowana w 1/3 przez dzieci, ale jest!
Siadam ponownie na ikeowej kanapie, i piszę, daję upust swoim potrzebom. Zadowolona z siebie dokonałam, czego chciałam.
Pośród nieposprzątanych talerzyków z jabłkiem, wśród kubków po mleku z miodem i masłem na gardło, wśród kabli wijących się na ikeowym dywanie, z widokiem na wielki, wyłączony telewizor siedzę zadowolona.
Tak zazwyczaj wyglądają momenty mojego natchnienia. Bez fajerwerków, bez szumu drzew, i świergotu ptaków. Bez hamaka i zapachu świeżo zerwanej lawendy. Natchnęłam się w poplamionej bluzce, pośród porozrzucanych kredek. Natchnęłam się nie biegając boso po łące pełnej czerwonych maków, nie mając na sobie białej zwiewnej sukni. Nie trzymałam poręczy kwiatów polnych i nie miałam wianka na głowie.
Natchnęłam się tak po prostu, byle jak i niechlujnie... Nie osiągnęłam poczucia "ogarnięcia", ale chyba udało mi się stworzyć namiastkę, tego co Stefan Napierski uznał za najtrudniejsze: "Najtrudniejsze w poezji jest połączenie rzeczowości i natchnienia."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz