sobota, 30 listopada 2013

if you change everything, nothing will stay

Na okrągło dudnią, aby zmieniać, przeinaczać, odkształcać i kombinować. Każą dwoić się i troić, być innym, zmieniać się, farbować, przebierać, dekorować.  Dobrze też podobno jeździć, ciągle "gdzieś". Najlepiej daleko i co roku. "Wyjeżdżają, przyjeżdżają. Krew się w ludziach gotuje". Najlepiej zobaczyć dużo, szybko i przez wizjer lustrzanki cyfrowej, ustawionej na tryb AUTO. A może by się przeprowadzić? A może za granicę? Tam lepiej, przynajmniej dobrze.Weekendy to najlepiej każdy spędzać w innym miejscu: a to w górach, a na kursie, a nad morzem, a na lampie, a na księżycu, a na wystawach, a na koncertach, a na Marsie.

Wczoraj z mojej lodówki wyskoczyło hasło: " if you change nothing, nothing will change" i dusząc mnie, wściekłe przekonywało, że ma rację... Jezu naprawdę? To jakaś mania, propaganda PRL-owska. Naoglądają się tych filmów gdzie jedzą, modlą się i kochają i już w trakcie oglądania pakują walizki. A pojedzie, może się coś wydarzy. Spotka wróżkę i ona zmieni to marne życie. Trzeba przecież "coś" z sobą zrobić!

A żeby tylko nie było nudno!!!! NO nie daj Boże, żeby nudno było! Jak trzeba, stań na głowie, zrób sobie pióropusz, jedź na wycieczkę, na wakacje, może kurs jakiś? Albo idź do fryzjera, przefarbuj, podetnij, obetnij, wydłuż, wyprostuj albo zakręć. A jak już nic się nie da i (o zgrozo!) musisz zostać w domu, to przemeblowanie zrób, albo ściany pomaluj....Może nowe zasłony? Albo dywan wymień, a może jednak partnera?Dobrze też popsioczyć i głośno skandować nasze narodowe: "na nic nie mam czasu", "zawsze coś", "padam", "nie mam kiedy odpocząć". 

Jak już się nazmieniamy, nalatamy, nakombinujemy, najeździmy, to popsikamy się ulubionymi perfumami, których używamy od 10 lat, z uśmiechem na twarzy spotkamy się ze starymi znajomymi, których znamy od bliżej nieokreślonego "zawsze". Jeden standardowo będzie przynudzał o pracy, drugi jak zwykle w trakcie spotkania zaśnie, kumpela znowu opowie jak to zmieni obecną pracę (zmienią ją już od 5 lat) Ale to nie przeszkadza, wręcz cieszy, że są tacy przewidywalni, oswojeni i nasi. Zjemy potem ulubioną sałatkę i na koniec po raz 100 obejrzymy ten sam film. Wracając do domu, puścimy w odtwarzaczu "składankę" zmontowaną samodzielnie z ulubionych od lat piosenek. Wreszcie odpoczynek...
Na szczęście nie wszystko da się zmienić.

środa, 23 października 2013

Durnizm

Jeden i jeden ciągle daje trzy, 
wiedzy nie mam ani krzty.

Temperuję swoje kredki
Narysuję cztery karetki.
Z Tobą się niczym nie podzielę,
Mam swój durnizm też w niedzielę.

Nie męczę się myślami,
dziwnej treści opowieściami.
Mam tu problem z rymami,
A nie chemicznymi wzorami.

Poszłabym po mądrość do głowy,
ale o myśleniu nie ma mowy.
Kredki mi się porozsypywały,
ale przy lenistwie durnizm to problem mały.

niedziela, 6 października 2013

Chcesz się wykończyć - idź na zakupy

Gdyby stworzyć listę 100 najbardziej nieprawdziwych prawd na świecie, to stwierdzenie - kobiety uwielbiają zakupy, znalazłoby się w ścisłej czołówce. W każdym razie stałoby się tak, gdyby próbę reprezentatywną stanowiły kobiety, które znam. 
Przesadą byłoby stwierdzenie, że nie czuję od czasu do czasu potrzeby nabycia sobie bliżej nieokreślonego "czegoś". To niedookreślenie nie jest wynikiem niewiedzy, czy niezdecydowania. To swoiste działanie strategiczne. Już dawno odkryłam, że świat rządzi się wieloma nieodgadnionymi regułami. Nie mówię tu o zagadkach milenijnych, ani fizyce kwantowej. Nie trzeba za daleko wybiegać swoją inteligencją, zapędzać się w nieznane rejony, można stamtąd już nie wrócić. Mowa tu o czymś niebywale banalnym, jak chociażby znikające skarpety, klucze od domu i inne prawa Murphiego. Co raz jednak dorzucam do tych zjawisk nowe, na przykład właśnie chodzenie na zakupy w celu zakupu określonej części garderoby. 
Jako że jestem istotą społeczną i komunikuję się z otoczeniem,w trakcie spotkań i debat odkryłam, że nie jedyna przez lata popełniałam błąd określania, co chcę kupić.

Jak na pokazie Copperfielda, gdy idziesz po płaszcz, te wszystkie które widziałaś na wystawach, czasopismach, i wtedy, gdy wracałaś z zakupów spożywczych, zniknęły. Nie ma. Jest za to tłum spodni, których potrzebowałaś trzy miesiące temu. Powtarzalność takich sytuacji, zmusza człowieka do zmiany strategii. Tak oto narodziła się strategia nieokreślania celu udania się do dżungli zaaranżowanej na nowoczesne wnętrza. Bardzo duże i bardzo klimatyzowane. Jednak zanim to nastąpiło, wiele nerwów upłynęło wśród wieszaków i witryn.
Sam pomysł na centra handlowe, jest logiczny i rzec można sprzyjający rozpasanym żądzom posiadania. Wiele sklepów w jednym miejscu, plus usługi. Dzięki temu, nawet jak idziesz tylko po spożywkę, możesz przy okazji nabyć spodnie, dziesiątą torebkę, dwie książki, pofarbować włosy, kupić ekologiczne mydło, pasek, telewizor i odkurzacz.
Jednak, jak się okazało z nadmiarem też można przesadzić. Bo kto, u licha ma tyle siły w nogach, aby przebyć te kilometry? Po co to takie wielkie? Ten rozstrzał, te korytarze i zaułki. Nie wspominając o windach, na które czas oczekiwania sięga dekady.  
Już sam przyjazd co centrum odbywa się w bardzo niesprzyjających okolicznościach weekendu lub popołudnia. Wtedy to większość ma czas, ochotę (?), aby tu przebyć. Koszmar nie zaczyna się w momencie, otworzenia drzwi do centrum, zaczyna się wcześniej, kiedy wjeżdżasz na parking.
Stres, presja jaką czujesz na karku, gdy podjeżdżasz do szlabanu...Nie daj Boże za daleko staniesz i nie sięgasz przycisku...nerwowo otwierasz okno, wypinasz się z pasów i robiąc figury akrobatyczne, w końcu udaje Ci się zdobyć przepustkę do piekła. Uf... dosyć się uwinęłaś, jeszcze nie zaczęli na Ciebie trąbić. Jeszcze tylko czujna obserwacja światełek, większość czerwona i JEST! zielone...pędem parkujesz. Pierwsza runda wygrana, ale to dopiero początek wojny.
Czujnik otwiera Ci drzwi, niczym gest zaproszenia do paszczy lwa. Jest późne lato, więc zadanie jest ułatwione, nie niesiesz ze sobą 3 kurtek: swojej, dziecka i męża, bo on ciągle każe Ci ją "potrzymać".
W środku, na dzień dobry dostajesz bucha klimatyzowanym powietrzem, już jest Ci zimno. Zmarznięta, niestrudzenie jednak, starając się o nikogo nie otrzeć, nie zajść drogi, nie szturchnąć, idziesz mężnym krokiem w poszukiwaniu. Plan jest jasny, przygotowana, sprawdziłaś w internecie, gdzie warto zajrzeć. Wybrane dwa sklepy i wychodzimy. Dziecko zdążyło dojrzeć, kuszące, kolorowe karuzele. Ich właściciele, wiedzą, że niektórzy rodzice próbują być cwani. Tak, potrafią tacy zasłonić dziecku widok na bujawkę torbą, swoim ciałem, kurtką. Więc żeby nie udało im się ominąć karuzeli wmontowali, przeraźliwe, koszmarne melodyjki. Coby dzieciak usłyszał, skoro dojrzeć nie może ...Szczęście w nieszczęściu masz 2 złote, możesz uruchomić dziadostwo. Nie musisz lecieć na oślep i rozmieniać pieniędzy w kiosku, który jest piętro wyżej...Po paru minutach, ćwiczycie slalomu pomiędzy innymi rodzinami, parami z niemowlęciem, koleżankami, chłopcem, który chce być ładniejszy niż Miss Polonia, mijacie gimnazjalistki, offowe ludki ze słuchawkami (koniecznie białe). Po paru, postojach, szturchnięciach, ogłuszeniach ze strony śmiejących się wodzirejek, w końcu dotarliście do pierwszego sklepu. Już jesteś wściekła, z gruntu wykończona, a dopiero zaczęłaś polowanie. 
Od ogromu wyboru, wieszaków, szmat, kupujących, kolorów i fasonów kręci Ci się w głowie. Dziecko zobaczyło balony przy kasie, więc jak przez mgłę, w zwolnionym tempie dostrzegasz nagle, swojego męża biegnącego za dzieckiem, chcącego uratować je przed zadeptaniem, przez masy polujących drapieżników. I tak nie jest tragicznie, skończyły się wyprzedaże. Wyprzedaże to zawody extra klasy. Jeśli zwykłe zakupy są wojną, to wyprzedaże są apokalipsą. Ryzykujesz życie. 
Po odcięciu się od swojego stada, ryzykownie robisz pierwsze podejście. Już trzeci weekend podejmujesz próbę zakupu butów. W przekonaniu, że dziś już musisz coś wybrać, jak na autopilocie lecisz do wystawki butów. Jedne, drugie....o są ładne, normalne, zwykłe. Bez ćwieków, kokardek, platformy wiertniczej za to na obcasie, który umożliwia chodzenie. Uradowana, lecisz do kasy po drodze machając przez witrynę mężowi, który zrezygnowany powrócił z dziecięciem na karuzelę.
Przy kasie, pytasz grzecznie o cenę, już wyjmując kartę z portfela...I nagle kolana Ci miękną, brzęczy Ci w uszach "595 złotych"...Jezu! Chcesz nawet dopytać, czy to za jeden but, czy za parę, ale w sumie co za różnica? W bolesnej obecności świadków, niespodziewanie znalazłaś się na warsztatach asertywności....Rzucasz szybko "to dziękuję" i wychodzisz. Wszystko co mijasz wychodząc ze sklepu jest rozmazane, w zwolnionym tempie. Twój mąż widząc Twoją minę już wie....że powtórzycie tu za tydzień.....  

sobota, 24 sierpnia 2013

Yell and Stones

By yell and stones
you can't break my bones.
I don't need to prove
what I have is my way and move.
You just can't believe
I have my cloud where I live.
So I will be noiseless and dumb
When you will playing the drums.
It's not your fault,
Look at your clock, it's getting cold.
Don't waste you power
It's too hot hour.





środa, 21 sierpnia 2013

Takie tam...natchnienie

Nigdy nie wiesz kiedy dopadnie Cie natchnienie i nieodparta potrzeba zrobienia "czegoś".
Nie mówię tu o natchnieniu mistycznym, kiedy to w Twoim umyśle dokonuje się rzecz wielka. Takiego rodzaju natchnienia mają tylko ci co już "ogarnęli". Oni wiedzą już co to wszechświat, odnaleźli Świętego Graala, rozwiązali zagadki milenijne i teraz medytują nad skarpą, nauczając innych, którzy też chcą "ogarnąć" i karmić się energią wszechświata. Nie dopuszczam się tu drwin, bynajmniej chciałabym czasem pomyśleć, że już "ogarnęłam" i dosiadłam rydwana wiozącego mądrość narodów. Natchnienie w towarzystwie takich przekonań, musi być niebywałym doświadczeniem.
Moje natchnienie ma zgoła inny wymiar. Można by nawet rzec, że w swojej prostocie jest tych wymiarów całkowicie pozbawione.
Siedzę sobie oto nad polskim, morzem, mam katar, boli mnie gardło, wiatry znad morza już dawno pozbawił mnie złudzeń, że warto się czesać. Miejsce pobytu równie niewymagające. Nie ma tu kawiarni, gdzie można w wypić lavazza, nie ma też basenu i SPA (Subiektywna Poprawa Aparycji). Nie ma tu nawet automatycznego czyścika do pantofli. Szok i niedowierzanie. W sumie gdyby nie fakt, że w takim miejscu przebywam, nie dałabym wiary, że takowe jeszcze istnieją. Dużo jest tu "nie ma", ale jest za to również dużo "jest". Jest biblioteka zakładowa, są wieczorki zapoznawcze. Ośrodek jest bogaty w zasoby zabiegowe: borowina, inhalacje, masaże wodne.
Moi towarzysze poszli właśnie czerpać wątpliwą radość z wichur i zamieci w 18 stopniowym, jodowanym, nadmorskim powietrzu. Postanowiłam zostać w ośrodku, w jedynym wyremontowanym pokoju w tym Bożym przybytku. Nie jest to pokój byle jaki, to wręcz użytkowe mieszkanie pokazowe IKEA. Siedzę sobie na ikeowej kanapie, pod ikeową lampką. Nie zmieniłam swoje konfekcji. Siedzę coraz bardziej zasmarkana, w anturażu farmaceutyków, chusteczek do nosa. Chwytam czasopismo i czytam, oglądam ładne zdjęcia i podpisy pod nimi: "szminka daje spektakularny efekt, ale wymaga niezwykłej staranności"...Jezu... już czuję stres i napięcie przy kolejnej próbie pomalowania sobie ust jak te panie, które patrzą na mnie ze stronic czasopisma, wiem już, że znowu mi nie wyjdzie. Szczególnie dziś, kiedy mój nos wskazuje na to, że w wśród moich przodków był też rdzenny mieszkaniec Afryki. Przerzucam stronicę, nie chcąc stresować się nakładaniem szminki i trafiam na reportaż kulinarny. Jakaś blondynka uśmiecha się do mnie w rogu stronicy, zapewne autorka. Czytam i z zaskoczeniem stwierdzam, że to pewnie Masłowska, ale jakaś taka niepodobna, reportaż jej, ale zdjęcie? Może to ta szminka? Albo pomalowane oko, zapewne bardzo starannie.
I w tym właśnie momencie dopada mnie moje natchnienie. Nieodparta pokusa napisania "czegoś", napisania "czegoś" co się będzie nadawało na nowy post. Napiszę coś nowego do swojego niesłychanie niesystematycznego, nieznanego, nienagrodzonego bloga. Tak! To świetna myśl! Biorę komputer męża i już mi palce chodzą jak pianiście przed koncertem. CTRL + ALT + DEL i oto wytacza się wielka kłoda zazwyczaj rzucana ludziom dążącym niestrudzenie do celu. Kłoda przybrała postać nieznanego mi hasła do systemu. Niebywałe! Co robić? Myślę szybko nad rozwiązaniami, bojąc się, że natchnienie zaraz ucieknie. Idę walecznym krokiem, z długopisem w dłoni do pokoju w poszukiwaniu kartki. Znajduję, pognieciona, porysowana w 1/3 przez dzieci, ale jest!
Siadam ponownie na ikeowej kanapie, i piszę, daję upust swoim potrzebom. Zadowolona z siebie dokonałam, czego chciałam.
Pośród nieposprzątanych talerzyków z jabłkiem, wśród kubków po mleku z miodem i masłem na gardło, wśród kabli wijących się na ikeowym dywanie, z widokiem na wielki, wyłączony telewizor siedzę zadowolona.
Tak zazwyczaj wyglądają momenty mojego natchnienia. Bez fajerwerków, bez szumu drzew, i świergotu ptaków. Bez hamaka i zapachu świeżo zerwanej lawendy. Natchnęłam się w poplamionej bluzce, pośród porozrzucanych kredek. Natchnęłam się nie biegając boso po łące pełnej czerwonych maków, nie mając na sobie białej zwiewnej sukni. Nie trzymałam poręczy kwiatów polnych i nie miałam wianka na głowie.
Natchnęłam się tak po prostu, byle jak i niechlujnie... Nie osiągnęłam poczucia "ogarnięcia", ale chyba udało mi się stworzyć namiastkę, tego co Stefan Napierski uznał za najtrudniejsze: "Najtrudniejsze w poezji jest połączenie rzeczowości i natchnienia."

czwartek, 27 czerwca 2013

Proste pytanie

Jak odpowiadasz na pytanie "a czym Ty się zajmujesz"? Mówisz o swojej pracy? Mówisz o swoich obowiązkach, czy o tym co chciałbyś robić? 
Co można powiedzieć? To ciekawe, jak ostatnio się nad tym zastanowiłam i zadałam to pytanie wybranym osobom. Większość mówiła o swojej pracy zawodowej lub o tym co planuje robić. Więc drążę dalej, wiercę niewygodną dziurę w zabitych dniem codziennym tęsknotach. I nastaje cisza... 
To pewnie moment, ułamek sekundy kiedy, znowu stoi się naprzeciw siebie z dnia wczorajszego. 
Wczoraj wiadomo było, że będziesz zajmować tylko tym co lubisz, cenisz, w czym czujesz się dobrze. To było jasne i oczywiste, głowa nasiąknięta wiarą w to, że się da. 
Wczoraj to dzień, kiedy nie było opinii innych. Inni byli, byli to jednak też ludzie z dnia wczorajszego. Nikt nie mówił "tego się nie da zrobić", "pomyśl o czymś innym". Prosty komunikat "będę astronautą", "będę kucharką", "będę grała na gitarze", "będę uczyć innych" itd. spotykały się z prostym komunikatem "aha, a ja będę...". 
Wczoraj był tylko Twój plan i Ty. Wisiało się na drzewie z głową do dołu i widziało świat, jak się chciało. Przez kalejdoskop, przez ramię matki, przez dziurkę od klucza, przez zmrożone oczy. Wszystko było takie jak ma być, po prostu. Nic nie było odwrotnie i do góry nogami. 
Takim jest świat właśnie dziś, kiedy stoisz twardo na ziemi. To dziś dopiero masz wrażenie, że wszystko stoi na głowie. To dziś wszystko jest na odwrót i nie tak.
Podsumowując: 
- Dziś stoisz na głowie, dotykając nogami ziemi. 
- Wczoraj stałeś twardo w swoich przekonaniach, wisząc z głową do dołu.
A Jutra nie ma, bo Jutro to zawsze jedna opcja wyboru pomiędzy Dziś i Wczoraj.

czwartek, 20 czerwca 2013

Ale co ja mogę?

Hmmm...pomyślmy... mogę, czy nie mogę pisać? Patetycznie, czy może bardziej prostolinijnie? Komu się będzie podobać? Z błędami, czy bez błędów? No może, czy nie może pisać? Ona, bo ma w końcu dysortografię. To jak chcieć być modelką mając 158 wzrostu... Naturalną sprawą może wydawać się zrezygnowanie z pisania czegokolwiek, do kogokolwiek, na zawsze. Amen.
Kolejna kwestia, to po jaką cholerę pisze do ludzi, tu na blogu? Na Boga! Jak już musi pisać, to niech schowa to do szuflady, a nie się obnaża myślowo przed milionami słuchaczy.
To wręcz bezczelność mieć jakieś zdanie, opinie i je wyrażać. Pal licho formę, w ogóle jak można??? 

A ja mogę, bo chcę. Uwieeelbiam pisać, piszę odkąd zaczęłam pisać. Słowo pisane jest dla mnie furtką do lepszego świata. Bo dlaczego miałabym tego nie robić, skoro bardzo lubię? Nie odnoszę w związku z tym żadnego "sukcesu", nie spływa na mnie splendor i chwała. Nie liczę na to, że z tego wyżyję, nie jestem pisarką. Żyję sobie życiem zmarginalizowanej statystycznej modalnej. To, że piszę nie jest niczym szczególnym. Moje pisanie zewnętrznie nie daje żadnych efektów. Zewnętrznie nie dzieje się wręcz nic. A co się dzieje we mnie? 

Jestem w tysiącu miejscach naraz, jestem tu i tam u Ciebie, wiszę na lampie, jestem na Sri Lance, siedzę na dachu, jestem starą babcią, leżę na trawie, zwiedzam krecie tunele, rozmawiam z lustrem, biegam, latam i robię fikołki. Oglądam Wielki Kanion, siedzę w Igloo, wącham bawełnę w Peru, daję koncert, składam autograf na swojej książce. Mieszkam w Bieszczadach, pływam jachtem, jem zupę mojej mamy, hoduję marchewkę i podlewam niebo. Mieszkam w lisiej norze, mam widelce we włosach i spódnicę z malin. Kupuję szczęście na kilogramy, macham sobie nogami i drapię się po głowie. Jestem na Słońcu, przelewam deszcz przez sito, spaceruję Drogą Mleczną, siedzę przy ognisku, gram na harfie, jestem wysoką blondynką, małym kubańskim chłopczykiem. Puszczam bańki mydlane, mam pomarańczowe oczy, skacze, przeklinam, biegnę, robię gwiazdę i 15 przysiadów, Jestem w Krakowie, Giżycku, Warszawie, w Chinach, na Księżycu i w mysiej dziurze. 

Jutro poczujesz czyjś oddech na plecach, to będę ja. Już jestem w drodze. Do zobaczenia.


wtorek, 21 maja 2013

Bycie ponad to

Jezu jak ciężko znieść świadomość...Jak wygodnie byłoby nieraz zapomnieć o tym co musisz zrobić...Boże, przecież jesteś wolnym człowiekiem, czy Ty w ogóle musisz cokolwiek? Bronisz się 30 lat przed faktem, że coś musisz...co najwyżej możesz czegoś chcieć. Ale musieć? To jakiś żart, ogarnia Cię pusty śmiech. Chcieć możesz, bo jesteś wolny. Problem w tym, że Ci się nie chce.
Ciągle skupiasz na udowadnianiu wszem i wobec, że jesteś ponad to. "To" to często zwykła codzienność. Jesteś ponad wysiłek, pracę i boisz się swojego potu. Jesteś ponad systemem, który jest głównym odbiorcą Twojej frustracji. Jesteś ponad standardy, których często nawet nie rozumiesz: obowiązki i zobowiązania. Jesteś ponad opiniami innych, do tego stopnia, że już nie masz z kim rozmawiać.
Bycie "ponad to" to żadna awangarda, żadna odwaga i żaden wysiłek. To nie trudne narzekać na wszystko naokoło, wszystkich traktować jak trybiki w maszynie, którą za wszelką cenę chcesz zniszczyć. Nie imać się pracy i tłumaczyć, że nie dasz się wyzyskom i prywaciarzom. Patrzysz na ludzi, z których korporacje wysysają krew i nimi gardzisz. Jesteś lepszy, bo się nie dałeś. Nie pracujesz od 8 do 16 lub od 8 do 20. Jesteś własnym Bogiem. Sprawy przyziemne, konsumpcjonizm i kariera to nie Twoja bajka. Czujesz dreszcz na myśl, że Twoje życie mogłoby wyglądać tak banalnie i pusto.
Wolisz całymi dniami rozmyślać nad sprawami Ugandy i opowiadać o nietuzinkowym prezydencie Urugwaju. Często myślisz, że te tłuki pracujący na innych lub "dzieciaci" nawet nie wiedzą, że jest takie Państwo jak Urugwaj. 
A może przegrałeś/przegrałaś? Może Twój "offowy" styl bycia to wymówka. To zasłona dymna, skrzętnie skrywająca pasmo porażek i bezsensownego lenistwa? Bo pewnie ciężko jest podnosić własną twarz z podłogi.
Świat i ludzie nie są zero jedynkowi. Są też tacy, którzy nie boją się pracy i często czują swój pot. I to ich wysiłkiem, możesz być ponad to. Wszystko co Cię otacza wymagało czyjejś pracy. Często prostej, niedostrzegalnej i niedocenianej. Ludzie, którzy mnie otaczają, często poza pracą znajdują czas na swoje ulubione zajęcia. I często są to bardzo prozaiczne zajęcia. Gotowanie, malowanie, czytanie, oglądanie filmów, pisanie. Jednocześnie wychowują swoje dzieci, sprzątają w domu, robią zakupy, idą do lekarza, piszą pracę na weekendowe zajęcia i po prostu żyją.I wiedzą, że jest Urugwaj, wiedzą nawet gdzie.
W ferworze dnia codziennego, umieją znaleźć czas na naukę angielskiego, zabawę i rozmowę z dzieckiem. To są ludzie, którzy nie boją się zmęczenia, nie uważają, że naturalnym stanem człowieka jest tylko i wyłącznie wygoda. To są ludzie, którzy wszystko zawdzięczają sobie. Nie mają czasu nad zastanawianie się, czy im się chce. I doskonale wiedzą, że życie nie składa się tylko z "chcę". Teraz pracują dla korporacji, dla prywaciarzy, jutro mogą być gdzie indziej. I to oni zakładają firmy, prowadzą własne działalności i na koniec dnia to oni żyją jak chcą. Dlaczego? Bo nie boją się swojego potu.





sobota, 12 stycznia 2013

Epistemologizujmy

W oparach dymu wyobraźni,
mądrzej i dojrzewaj,
aż staniesz się wiedzący.
Jak Pan Gąsienica,
w obłokach swojej fajki.
Czerp czerpakiem z fantazji,
zwątpij w oczywistości,
nabierz pewności w wątpliwe.
Szukaj odpowiedzi w bajkach,
spal encyklopedię.
Dnia codzienność - to fantazja.
Jesteś tą Alicją? Kto to wie?
To życie Ciebie sni, czy Ty śnisz swoje życie?
Kto pociąga za sznurki Twoich myśli, dni i możliwości?
Czy to teatr, czy muzeum?
Grasz sztukę życia, czy oglądasz martwe eksponaty?
 

Madame Flake

"- To niemożliwe! - niedowierza Alicja
- Tylko jeśli w to wierzysz. - Szalony Kapelusznik"